poniedziałek, 22 stycznia 2018

Łazarskie rejony: Kuchnia PoWolność

Wegańska kuchnia potrafi czasem porządnie zaskoczyć. I to chyba nawet bardziej niż ta tradycyjna, bo przy ograniczonej (teoretycznie) puli produktów w diecie roślinnej przeciętny poszukiwacz kulinarnych wrażeń zwykle spodziewa się czegoś... mniej spektakularnego lub będącego namiastką mięsnych wariacji. Najczęściej marną namiastką. Z tego właśnie względu – gdy okazuje się, że może być inaczej – szczęka z wrażenia opada do samej piwnicy.




Kuchnia PoWolność to stosunkowo niedawno (koniec września) otwarta restauracja w sercu Łazarza. To stosunkowo niewielki lokal, w którym ciężko nie poczuć się jak w domu dobrych znajomych. Jest swobodnie, gościnnie i... powolnie? Taki był właśnie zamiar. Sprawczynią tej przemiłej atmosfery jest w pierwszej kolejności Agata, właścicielka restauracji, u której trudno nie zauważyć ogromnej pasji do tego, co robi i pozytywnego nastawienia do świata. To, co cechuje menu Kuchni Powolność to lista zaledwie trzech dań głównych, z której jedno danie co dwa tygodnie zastępowane jest nowym. Jak się pewnie domyślacie – menu jest w 100% wegańskie i nie ma od tego żadnych odstępstw. Kolejna sprawa – lokal jest przyjazny psiakom.

Opisane poniżej dania pochodzą z nowej karty, która już wkrótce zacznie obowiązywać. Był to mój pierwszy raz w Kuchni Powolność, do sprawy podszedłem więc z całkowicie czystym umysłem i chęcią odkrycia czegoś nowego. Czy to się udało?

Ramen



Ramen bez mięsa dla wielu fanów gatunku pewnie nie ma prawa bytu. W końcu nie ma nic lepszego, niż wyrazisty, głęboki bulion przepełniony aromatem wędzonego boczku... Jak było w przypadku ramenu, w którym pierwsze skrzypce grało marynowane tofu, liście szpinaku i kiełki fasoli? Całkowicie szczerze: był nad wyraz smaczny. O przyjemnych, korzennych nutach i limonkowym, do tego ciut pikantnym finiszu. Tofu wyróżniało się dzięki charakternej marynacie. I choć wszystko było na swoim miejscu, moje kubki smakowe nadal prześladował smak wędzonego boczku... Nie bierzcie tego na serio, ten ramen naprawdę dał radę!  


Socca ze sordalią, szpinakiem, jabłkiem, cukinią, brukselką i słonecznikiem



Kolejny punkt menu pod postacią placka z mąki z ciecierzycy o wyraźnie orzechowej nucie, którą przełamywała nieposkromiona ostrość czosnku. To zdecydowanie najlżejsze danie z karty, siedzące tym samym w klimacie stereotypowej kuchni wegańskiej. I choć smakowało, pamięć o tym uroczym naleśniku odrobinę zacierała się z każdą kolejną częścią kolacji...

Stek z kalafiora z kluskami sląskimi, sosem pieczeniowym i sałatką z buraka, jabłka i wiśniowej galaretki



I to jest ten moment, w którym powinny rozbrzmieć fanfary. Choć stek z kalafiora może brzmieć mało poważnie, podany do niego sos pieczeniowy z pewnością nie był na żarty. Taki sos jest jak złoto – przygniatający aromatem, obezwładniający intensywnością i głębokością smaku. Do tego jest to smak bardzo nieoczywisty, co działa tylko na plus. Żeby nie było – bardziej treściwe elementy na talerzu, czyli kluski śląskie nie wzniosły białej flagi, tylko dzielnie walczyły o uwagę. Skutecznie, gdyż niczego im nie brakowało: ani sprężystości, ani smaku, ani wyglądu. Co tu dużo mówić, danie kompletne!

Tofu w glazurze z rollsami z czerwonej kapusty z marchewką i sosem z mleka kokosowego, masła orzechowego i soku z rokitnika



Roślinna wariacja na temat gołąbków to pozycja o bardziej delikatnym aromacie, choć nie brakuje jej treści i formy. Gęsty sos wypełnia smakiem całą zawartość talerza, natomiast w tofu przyjemnie przegryza się struktura miękkiego wnętrza z chrupiącą glazurą. Ciekawe jest również połączenie samego mleka kokosowego z czerwoną kapustą, które to połączenie wypada nad wyraz dobrze. Nie poczułem natomiast aromatu soku z rokitnika – może to i dobrze? Ponoć to trudny, gorzko-kwaśny smak. Albo jego ilość była znikoma, albo wszystko zagrało tak jak kucharz miał w planach i nie było mi dane to poczuć. Tak czy siak – to udana pozycja.

Tofurnik matcha z kokosową śmietaną i pistacjami



Warto było dojść do końca, bo zaraz będą się działy dobre rzeczy. Właściwie już się zadziały, a teraz przedstawiam Wam jedynie relację. Ten sernik aka tofurnik to bomba nie z tej ziemi! Nieziemsko delikatny, nieśmiało słodki, po prostu zajeb... No sami wiecie. Do teraz się nad nim rozpływam!


Podsumowując te wszystkie wrażenia, jestem pod wrażeniem. Lokalu, atmosfery i smaków. W Kuchni PoWolność miałem okazję przekonać się, że wegańskie jedzenie nie zawsze jest alternatywą dla mięsnych klasyków, a może stanowić zupełnie niezależną, pełną smaków i pomysłów odrębną kuchnią. Brawa zdecydowanie się należą! Jeśli chodzi o ceny przedstawionych dań, będą oscylowały koło 20-25 PLN. Co tu przedłużać: od serca polecam! 





Kuchnia PoWolność

ul. Kanałowa 15

Facebook


Dominik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gdzie zjeść w Poznaniu?

Pierwszy albo drugi raz w Poznaniu? Dla ułatwienia wyboru restauracji przygotowałem poniższe zestawienie. To dziesięć zgoła różny...