sobota, 3 września 2016

Drevny Kocur - biesiada w czeskim stylu w dobrej cenie


Do Drevnego Kocura wybierałem się od jakiegoś czasu. Niedawno otwarta czeska restauracja zwróciła kilkukrotnie moją uwagę, gdy przejeżdżałem obok tramwajem. Spory taras przed lokalem wyglądał naprawdę zachęcająco, a że jak wiadomo lato to najlepszy czas na jedzenie pod chmurką (oczywiście w towarzystwie zimnego piwka!) - wykorzystaliśmy ze znajomymi jedno z ostatnich sierpniowych popołudni na wizytę w Kocurze.

Przed wejściem do środka sprawdziliśmy, co ciekawego można tu zjeść. Obok klasyków kuchni z kraju Heleny Vondrackovej: knedliczków z różnymi mięsiwami wybierać można między burgerami czy stekami. Choć taki kierunek może zostać odebrany przez niektórych jako niepotrzebna komercjalizacja czeskiej tradycji, nie widzę w tym nic złego. Dopóki lokal nie informuje, że podaje jedynie tradycyjne jadło - a Drevny Kocur tak nie robi - raczej nie ma problemu. Słowem - dla każdego chata pełna.

Wizycie towarzyszył nam ogromny głód, więc wybór jedzenia był błyskawiczny. Mieliśmy ochotę na zupę czosnkową (9,90 PLN), jednak jak się okazało - jej zapasy się wyczerpały. Zamieniliśmy ją na krem z pomidorów (5,90 PLN), a na główne postawiliśmy na smażony ser z frytkami (19,90 PLN), oraz stek z polędwicy wołowej (około 50 PLN). Do picia piwo z tanka za 7 PLN. Wybór trochę w stylu pana Janusza, o którym przed chwilą wspominałem, ale co tam. Przed podaniem zupy na stole pojawiły się kiszonki: ogórki i kapust. Co by nie mówić - przypomniały mi smak przetworów mojej babci, więc nie ma opcji, żeby były ze sklepu. A to już coś.



Pomidorówka pojawiła się całkiem szybko. W smaku - na plus. Gęsta, aromatyczna oraz lekko słodka. Do tego ładnie podana. Przyjemnie zaostrzyła apetyt na danie główne.



Smażony ser oraz stek pojawiły się na stole również sprawnie. Cieszyły oczy bardzo. Wszystko prezentowało się atrakcyjnie i apetycznie. Nadziałem kawałek sera na widelec, a wnętrze przyjemnie się rozpłynęło. W smaku również wszystko grało. Dodany do niego sos tatarski smakował tak, jakby był własnej produkcji. Brakowało mi trochę na talerzu większej ilości czegoś zielonego, ale wciąż miałem do dyspozycji kiszonki. Stek, który zamówiła Ania, również przypadł jej do gustu. Wysmażony zgodnie z życzeniem na medium był naprawdę solidny - to była porcja, która przerosła możliwości konkretnie głodnej dziewczyny. Warty uwagi był podany do steku sos musztardowy - tworzył z mięsem wyjątkowo zgrany duet.


Skończyliśmy więc obiad z uczuciem maksymalnego objedzenia. Na sam koniec przemiły kelner (który w trakcie wizyty udzielał nam wszelkich odpowiedzi i wskazówek - dzięki!) polał nam po szocie wiśniówki, która przypieczętowała miło spędzony czas w Kocurze.

Wychodząc z lokalu mam wrażenia całkiem pozytywne. Drevny Kocur obudził we mnie instynkt niedzielnego Janusza (ostatni raz posłużę się tym imieniem w takim kontekście, obiecuję), który przychodzi do knajpy na proste jedzenie, którym może najeść się jak koń. Naturalnie do kompletu z kuflem piwa. W przeciwieństwie do wielu podobnych, biesiadnych miejsc lokal oferuje jedzenie, które smakuje bardzo przyzwoicie i trochę zaryzykuję stwierdzeniem (w końcu spróbowaliśmy raptem trzech pozycji z karty), że raczej nie bazuje na półśrodkach. Do tego może pochwalić się obsługą z luźnym, acz profesjonalnym podejściem i klimatyczną miejscówką. Będę tu wracać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gdzie zjeść w Poznaniu?

Pierwszy albo drugi raz w Poznaniu? Dla ułatwienia wyboru restauracji przygotowałem poniższe zestawienie. To dziesięć zgoła różny...